sobota, 26 stycznia 2013

4 dni...


Padłam. 

Nic dzisiaj nie zrobiłam.


Moje łóżko okazało się silniejsze ode mnie. I cały dzień przesiedziałam w internetach, wieczorem kumpela wyciągnęła mnie do kina na Nędzników. Fajny film. 

Coraz mniej czasu.
Groza. Panika. Czas przelatuje przez palce. Poczucie winy. Strach. Nie zdam. Wstyd. Nie zaliczę kolokwium. Poprawka. Warunek. Nie mam pieniędzy na warunek. Wywalą mnie ze studiów. Inne przedmioty. Koło z Kultury Języka. Nie wiem kiedy. Tyle roboty. Mało czasu. PRAKTYKI ZAWODOWE. Jeszcze mniej czasu. Nie ogarniam. Za dużo. Poddaję się? Kupa. Na ostatnią chwilę. Za dużo. Nie chcę. Za dużo. Boję się. Odrabianie semestru. Nic nie rozumiem. Jestem za głupia. Za dużo. I wszystko moja wina. 
Coraz mniej czasu...




piątek, 25 stycznia 2013

5 dni do egzaminu. Mecz o honor

13:15
poprawa kolokwium

Jazgot.
Dziki tłum siedzi w ławkach przekrzykując się nawzajem informacjami. W powietrzu unoszą się emocje zupełnie jak na stadionie. Bo też to co zaraz ma się wydarzyć niesie za sobą ładunek emocjonalny nie mniejszy niż mecze o wszystko Polskiej Reprezentacji. To będzie Kolokwium O Honor.

Resztki Ambicji w różowych strojach cheerleaderek wymachują pomponami i pląsają radośnie w takt Eye Of The Tiger. Na boisko wbiega Drużyna Marzeń. Jako numer jeden dziarsko truchta Stanley Fish. Za nim w równym rządku, prowadzeni przez Dziecięcą Eskortę Kurczaków z KFC: R. Barthes, J. Culler, R. Ingarden, J. R. Searle, K. L. Walton, U. Eco iiiii jako ostatni... J. Hillis Milleeeer! Publika szaleje. Ale zaraz... Gdzie gracze z numerami 7,8 i 9? Czy to na pewno wszyscy? Chyba tak, bo na murawie już rozgrzewa się drużyna przeciwnika, a Sędzia K. odgwizduje początek meczu. Trudno - trener Poczucie Winy bezradnie rozkłada ręce - zaspali, więc trzeba grać bez nich. Zawodnicy rzucają się na piłkę. Mecz jest ciężki - co chwila któryś z nich potyka się o nie do końca ogarnięte teorie, walczą ze światem fikcji, który próbuje zmusić ich do nieistnienia. Brak trzech zawodników też robi swoje...

Trwa mecz o wszystko. O honor i o wyjście z grupy. Nagrodą jest Puchar Zaliczenia Ćwiczeń i awans do Egzaminu. Tymczasem na boisku Krew, Pot i Łzy...



Michał Głowiński jest zawiedziony poziomem twojej wiedzy!

środa, 23 stycznia 2013

Tydzień.

Godzina 9:45


Stoję na wydziałowym korytarzu. Konflikt jaki toczy się w mojej duszy skutecznie uniemożliwia podjęcie decyzji. Nie wiem czy mam dołączyć do grupki studentów nerwowo kręcących się pod gabinetem Doktora K. czy ruszyć na poszukiwanie kolokwium z Kultury Języka. Nie wiem także, w której sali mamy pisać. Spotkana Malwina też tego nie wie, więc siadamy na ławce przed Drzwiami Grozy.
- Kto z państwa ostatni do Pana Doktora...? - rzucam w tłum pytanie i nagle czuje się jak w Ośrodku Zdrowia. Ludzie kłębią się i mieszają, w międzyczasie wywieszone zostają listy na egzamin, tłum gęstnieje, faluje, kolorowe ubrania migają mi przed oczyma, jest duszno i głośno. Wiem że każda chwila przybliża mnie do Konfrontacji i boję się. Im bliżej tym mniej wiem. 

W końcu przychodzi Moja Kolej i jestem już absolutnie przekonana, że nie mam po co iść, bo przecież nic nie pamiętam. Czytałam wczoraj Waltona, Searla i Fisha, zrobiłam kolorowe notatki, ale kiedy zamknęłam za sobą drzwi i powiedziałam "Dzień dobry" z przerażeniem zauważyłam iż cała moja wiedza została na korytarzu. Siadam więc na krześle i wyjaśniam Doktorowi K., że nie, nie jestem jestem Magdą. Chociaż w tej chwili mogłabym nazywać się nawet i Eugenia. Eugenia nie byłaby Marią, więc nie musiałaby tłumaczyć, że nie nazywa się Magda próbując odwlec o parę chwil konfrontację ze swoją niewiedzą. Jednak ten moment nadchodzi.

Pada pytanie. 

"WIEM, ALE NIE POWIEM!" - czerwony alarm wyje gdzieś w środku mojego umysłu, a wszystkie słowa  zabierają informacje i chowają się razem gdzieś po kątach. Pustka. Chociaż mam notatki  i pamiętam jak wczoraj czytałam ten tekst. Dwa razy. I wiem że go rozumiem, ale nie potrafię tego rozumienia wyrazić. I ta Niemożność sprawia, że powoli zanikam, stapiam się w jedno z krzesłem na którym siedzę. Zapada niezręczna cisza. Dlaczego on się na mnie tak patrzy? Przecież jestem niebieskim krzesłem na czarnych nogach, krzesła nie mają pojęcia o żadnych koncepcjach fikcji. Krzesła nie mają pojęcia o niczym... Niestety, nie mogę być krzesłem. Próbuję walczyć, ale Niemożność jest silniejsza ode mnie.

Do zobaczenia w poniedziałek.

Tymczasem do domu, a potem następne koło, a potem zaśpiewać koncert, a potem do domu... I nic nie zrobiłam i raczej nie zrobię bo padam na pysk. Groza.




Patronem dzisiejszego wpisu jest Kendall Walton. Taki pocieszny dziaduszek. 

wtorek, 22 stycznia 2013

8 dni do egzaminu


Przegrywam. 
Wczoraj przeczytałam tylko Waltona. Znaczy się Kendalla L. Waltona - oni mają imiona, racja, imiona sprzyjają oswajaniu. Źle że przeczytałam tylko jeden tekst, jutro koniecznie muszę iść na te konsultacje pomimo koła z Kultury Języka - koło jakoś się załatwi, z tego przedmiotu jeszcze nie mam takich zaległości. Więc muszę przeczytać dzisiaj jeszcze jakieś teksty, bo czas ucieka. Groza. Tymczasem dzikie tłumy zaczynają się gromadzić pod gabinetem Dr K.


Nie rozumiem ich.  Dlaczego nie mogli odrabiać zaległości na bieżąco jak normalni studenci? Dlaczego pozwalali na to aby przez cały semestr wykładowcy nudzili się siedząc samotnie na konsultacjach? Dlaczego teraz wszyscy koczują pod drzwiami, czasem od wczesnych godzin porannych, niczym emeryci pod ośrodkiem zdrowia?  Żeby tylko dzisiaj się dostać, żeby być na początku, żeby wykładowca był jeszcze zrelaksowany, żeby nie wyrzucił i nie kazał przyjść później, bo później nie będzie czasu, później będzie koło i egzamin... Egzamin!

W tym momencie Racjonalna Część Mojej Osobowości (tak, tak! mam taką!) śmieje się ze mnie w głębi duszy. 
- Dlaczego sama nie odrabiałaś zajęć na bieżąco? I dlaczego dopuściłaś do powstania Trzeciej Nieobecności?

- Byłam chora... - próbuje się nieśmiało bronić. Ale Racjonalna Część Mojej Osobowości spogląda na mnie Takim Wzrokiem, że nie mam co wykręcać się lekarzem, bo gdybym wcześniej nie zmarnowała tych dwóch dozwolonych, to mogłabym spokojnie chorować. Próbuje się jeszcze bronić przed nią.
- Nie chciałam chorować! 
Ale wiem, że ona i tak wie. Nie ma sensu się bronić. 

Przychodzi Poczucie Winy i przyprowadza ze sobą Rzeczy Odłożone Na Później. Ich liczba mnie zaskoczyła - było ich bardzo dużo. Istnieje wielkie niebezpieczeństwo w odkładaniu Rzeczy, bowiem lubią one ciepłe i ciemne zakamarki umysłu. Kiedy przykryje się je Dywanikiem Nieświadomości, uzyskują idealne warunki do bytu. Skutkuje to tym, iż mnożą się z zawrotną prędkością i atakują w najmniej spodziewanych momentach, zmieniając spokojną egzystencję w Apokalipsę. Rzeczy Odłożone Na Później z pozoru wydają się miłe, łatwe i przyjemne. Mają wielkie czarne oczy, w których odbija się światło i czarne, miękkie futerko. Przyszły do mnie całym stadem. Poczucie Winy mówi do mnie:
- Widzisz ile ich jest. Wiesz co masz z nimi zrobić? 
Wiem. Muszę je załatwić. Wzdycham wiec głęboko, bo jest ich Tyle, a są w sumie całkiem zabawne, kiedy łaszą się do moich nóg popiskując cicho:
- Nie załatwiaj nas! Zrobisz to jutro, albo za tydzień! Ewentualnie nigdy! 
Ich głosy splatają się w przedziwne, usypiające melodie. Rzeczy obłażą mnie coraz bardziej. Gromadzą się dookoła, jest ich coraz więcej. Napierają na mnie puchatymi ciałkami, robi się coraz duszniej i ciemniej. Ich pieśń usypia powoli moją Motywację i Wolę Walki. Nic nie widać już poza miękką ciemnością. Słyszę jeszcze z oddali słaby głos Poczucia Winy:
- Walcz! Nie możesz im się poddać! Jeżeli będziesz je dalej karmić zniszczą cie! To pasożyty! 
Małe, ostre ząbki wbijają się we mnie i wysysają ze mnie Wolę Życia i Chęć Do Działania...



eh. Teoretyk Literatury Na Dziś: Roman Ingarden. Rysowany nie przeze mnie, ale Witkacy też nie był taki zły, co? 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Apokalipsa.

Biedna studentka kontra przedmiot rzeźnia.
Zostało dziewięć dni do egzaminu.
Czy uda się zaliczyć semestr, kolokwium, uzyskać wpis z ćwiczeń i zdać w pierwszym terminie?
Czas ucieka... a po drodze do zrobienia miliard innych rzeczy...

Na tym niesamowitym blogu (nawiasem mówiąc założonym w ramach pracy zaliczeniowej z innego przedmiotu) codziennie będę zamieszczać pasjonujące relacje z pola bitwy. Stawka jest ogromna: zaliczona teoria literatury w pierwszym terminie pozwoli mi na spokojne użeranie się z całą resztą sesji. 
Niech ten blog będzie świadectwem mojej drogi. Będziecie mogli razem ze mną śmiać się  i płakać nad zagadnieniami fikcji i intertekstualności. Sprzedam Wam kawałek mojego prywatnego życia ku uciesze i pokrzepieniu. Pamiętajcie: jeżeli myślicie że jesteście w ciemnej dupie z nauką - ja jestem w większej!

Dzisiejszego wieczoru mam w planach przebrnąć przez chociaż część tekstów omawianych na ćwiczeniach - z racji tego iż nie było mnie trzy razy na zajęciach muszę na konsultacjach zaliczyć cały semestr. Mam czas do środy... ewentualnie poniedziałku, jeżeli nie uda mi się pojutrze przebić przez dzikie tłumy studentów w równie nędznej sytuacji jak ja. Eh. 


Nie umiem jeszcze nic, dlatego wklejam zdjęcie Stanleya Fisha. Miał być obrazek, ale nie mogę znaleźć sterowników od skanera. Ale jak zobaczycie go na zdjęciu to będziecie mogli stwierdzić że na obrazku jest podobny.